poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Co pożera Twój czas? Jak stać się bardziej produktywnym i szczęśliwym człowiekiem?

Poprzednio Majka czuła potrzebę wygadania się, teraz kolej na mnie :)
Czy Tobie też zdarzają się takie cudowne dni, kiedy wstajesz wcześnie rano i udaje Ci się szybko ogarnąć (niech ludzie mówią, co chcą, i tak wierzę, że schludny strój i uczesane włosy to dla kobiety +50 do samooceny i operatywności)? Później wspaniale radzisz sobie ze wszystkimi obowiązkami, jakie sobie na dany dzień założyłaś. Ba, nawet udaje Ci się zrobić coś ponad program. I, kiedy idziesz spać, jesteś zmęczona, ale bardzo zadowolona z siebie. 

Belgia, Oostende


Uwielbiam takie dni. Miałam ich mnóstwo, kiedy koordynowałam w moim mieście grupę wolontariuszy w świetnym projekcie, jednocześnie intensywnie zajmowałam się studiami (szczególnie wkuwaniem do interny), starałam się dbać o relacje z chłopakiem i przyjaciółmi, wspierać rodziców w prowadzeniu domu. Mój grafik był zapchany, a telefon zawalony wiadomościami. Czułam się jak uskrzydlona, mimo, że spałam po kilka godzin na dobę.

Też tak masz, czy jestem jakaś dziwna?

W grudniu zeszłego roku wolontariat się skończył. W styczniu egzamin z interny został odfajkowany. Mój telefon przestał dzwonić o dwudziestej trzeciej. Wspaniale, pomyślałam, w końcu znajdę czas dla siebie. Odpuściłam z planowaniem sobie każdego dnia i z wyznaczaniem małych celów, które dawały mi mnóstwo radości. Odetchnęłam. Znalazłam fajną pracę na pół etatu i uznałam, że tyle zajęć mi wystarczy

Skutek tego odetchnięcia jest taki, że nagle stało się dla mnie problemem, żeby wstać na zajęcia na 8. To pierwszy zły znak, który zauważyłam. W weekendy stopniowo sypiałam coraz dłużej - obecnie wstaję o 9-10, bo przecież muszę odespać. Chyba nie trzeba dodawać, że o tej 10 i tak jestem zmęczona.

Kolejny zły znak: zaczęłam zaglądać na pudelka. Tak, trzeba to sobie powiedzieć wprost. Zaczęłam przeglądać te hejty i wierutne bzdury, które tworzą jacyś grafomani. Oglądać zdjęcia, opatrzone zawrotnymi tekstami typu: DODA CHWALI SIĘ BIUSTEM. ŁADNA? PIĘKNA? SEKSOWNA? PRZYTYŁA?!?! a może MA ANOREKSJĘ ?!
Jezu.
Niebezpieczeństwo wszelkich pudelków, lansików i kozaczków polega na tym, że jad sączy się do naszych umysłów niemal niedostrzegalnie. Możesz być życzliwą, fantastyczną osobą, która chce sobie poczytać coś lekkiego przed snem, dla odstresowania. Ja też tak to traktowałam przez pewien czas... aż zauważyłam, że krytykanctwo pudelka stało się moimi myślami. Za bardzo przeceniłam siebie i moją umiejętność dystansowania się. Czytanie o długich nogach Rozenek na ściance, czy biustach innych aktorek na czerwonym dywanie sprawiło, że sama zaczęłam w myślach krytykować ludzi i ich wygląd. Więcej, dostrzegać przede wszystkim ich wygląd. 
Kolejna poważna sprawa, pudelki uczą dorabiania gęby innym. Nie jest już ważne, że ktoś wsparł fundację dla pacjentów onkologicznych. Zajrzyjmy głębiej, dlaczego to zrobił? Pudel nigdy nie dojdzie do wniosku, że ktoś zrobił coś z dobroci serca - nie, na pewno pod publiczkę. Żeby wypromować film/ książkę/ żeby o nim mówili/ whatever. Niby śmieszne, ale w gruncie rzeczy czego nas to uczy? Podejrzliwości i doszukiwania się zła w innych.
Mam wrażenie, że te artykuły są pisane w tak wstrętny sposób z zawiści. Oczami wyobraźni widzę jakiegoś typa z klasycznym bólem dupy, który, pisząc artykuł, zaciera rączki z uciechy. Temu facetowi się w życiu udało, zaraz mu dowalę, że znajoma powiedziała, że ma małego, hehe.




NIKT nie ma prawa do oczerniania i osądzania innego człowieka. tymczasem, przeglądając takie treści, dajemy sobie to prawo. To tak, jakby pójść na kawę z wyjątkowo wredną sąsiadką i z uśmiechem wysłuchiwać jej plotek i pretensji do świata.
To nie odstresowuje, to zwyczajnie uwstecznia. W końcu uczymy się przez modelowanie. I odbywa się to gdzieś poza naszą świadomością,

Dlatego, kurczę, muszę to przerwać tu i teraz i Ciebie zachęcam do tego samego. Pudelek jest tylko niewdzięcznym przykładem. Warto szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie: widzisz, że coś Cię uwstecznia? Może głupi portal, może obgadywanie ludzi z jedną koleżanką, a może kanał na yt, który nie wnosi w Twoje życie NIC?

Postaw sobie wyzwanie i przerwij to. Nie od przyszłego poniedziałku ani nawet od jutra, tylko teraz. Zamiast tego obejrzyj fantastyczny film, za który zabierasz się od tygodni. Przeczytaj ciekawy artykuł/książkę. Zacznij ćwiczyć, dzisiaj, a nie jutro rano. Nie wiesz, ile takich "jutr" jest Ci jeszcze przeznaczone. Zrób coś, co lubisz, i co jest dla Ciebie dobre. Poszerz horyzonty! Jesteś zbyt cennym człowiekiem, żeby tracić czas na coś, co Cię nie rozwija. 


Belgia, Brugge


Powiedziałam, no to idę czytać książkę.

Julka

czwartek, 16 kwietnia 2015

Tania alternatywa dla szminki, świetny krem BB i parę słów o... burakach.

Zawsze podobały mi się pomalowane usta. Uważam, że dobrze dobrany kolor sprawia, że usta wyglądają na większe, cera się rozpromienia, a kolor oczu nagle staje się o kilka odcieni intensywniejszy. Odrzucały mnie za to dwie kwestie: a) za dobrą jakość trzeba zapłacić, więc b) jeśli nie trafię z odcieniem, będę miała poczucie, że zmarnowałam 30-40 zł na pierdołę, która tylko poniewiera się w kosmetyczce. 
I tu z pomocą przychodzi (znowu :) Majka, która podsunęła mi pomysł na wykorzystanie konturówek  do ust z Essence, z tym, że nie w roli konturówki, a szminki. Kosztują ok. 5 zł, więc w razie nietrafionego koloru to niewielka strata. Dlatego w Naturze nabyłam od razu 3:



I swatche (w tej samej kolejności). Aparat przekłamuje kolory: Satin Mavue w rzeczywistości jest różowy i dość chłodny, a Red Blush to nasycona, ciemna czerwień (która jakimś magicznym sposobem nie zmniejsza ust). Nad środkowym Honey Berry zastanawiałam się najdłużej... a teraz stał się najczęściej używanym ;).

Właśnie zauważyłam, że na dolnej wardze wyszło krzywo. Tak, nie umiem się malować.

Za to kolor podoba mi się szalenie, jest żywy, ale nie krzykliwy, ładnie podbija zielony kolor tęczówki. Jestem zachwycona trwałością, bo konturówka, nałożona na balsam do ust naprawdę wytrzymuje cały dzień. Nie muszę się też stresować, że po kilku godzinach zostanie tylko na połowie ust; zjada się równomiernie i naturalnie. I nie wysusza, a efekt ściągniętych, przesuszonych ust jest czymś, czego szczególnie nie lubię. 

I kolejny dobry produkt: Dax Cosmetics, Perfecta Beauty Babe, Upiększający mineralny krem BB

Może to mało istotne, ale plus dla producenta za opakowanie :) bardzo zachęcające.


Ponieważ nie lubimy się z podkładami, postanowiłam przerzucić się na coś lżejszego. Beaty Babe był akurat w Rossmannie w promocji (teraz jest jeszcze tańszy - 6,69 zł ;). To pierwszy krem BB, jaki w życiu popełniłam i wygląda na to, że długo z nim zostanę. Jest dostępny w dwóch odcieniach: do cery śniadej i jasnej. Ja kupiłam wersję do cery jasnej.


Efekt na twarzy jest taki, że... wygląda, jakby go nie było. Nie zakryje bardzo widocznych zmian - z drugiej jednak strony myślę, że nie taka jest jego rola. Lekko nawilża, nie pozostawia filmu na skórze i nie powoduje świecenia ani zapychania. Dopasowuje się do koloru skóry (nawet tak chłodnego, jak u mnie), pięknie ujednolica i wyrównuje koloryt, ukrywa drobne niedoskonałości. Zimą, kiedy potrzebuję mocniejszego nawilżenia może być za słaby, ale na lato - jak najbardziej godny polecenia.

 Słońce pięknie świeci, więc, jak zawsze, kiedy wiosna rozkwita, zaczęłam się wyżywać artystycznie na paznokciach.

Krok pierwszy: malujemy na wybrane kolory. Ja miałam ochotę na pastele. Paćkamy palce lakierem, ale nie przejmujemy się i brniemy w to dalej.


Krok drugi: malujemy serduszka. Ja poszłam na całość i namalowałam na wszystkich paznokciach. Nie musi wyjść bardzo równo...


... bo za chwilę czarnym lakierem domalujemy kontury, ukrywając wszystkie nierówności


I na sam koniec dygresja o burakach :)
Kiedy byłam mała, rodzice martwili się moją bladością i brakiem sił. Któregoś razu mój tata spotkał małżeństwo staruszków, którzy mieli po 100 lat i trzymali się fantastycznie. Zapytał, czy mają jakiś sposób na utrzymanie się w takiej formie, a oni odpowiedzieli, że od zawsze pili... sok z buraków :).

Nasz tani i powszechny burak jest traktowany trochę po macoszemu. Bardzo niesłusznie, bo stanowi prawdziwą kopalnię wartości odżywczych. Dowiedziono, że sok z buraka ma właściwości krwiotwórcze, zawiera kwas foliowy - więc fantastyczna opcja dla kobiet w ciąży i dla takich anemików jak ja. Jest źródłem betaniny, chroniącej przed działaniem wolnych rodników, którymi jesteśmy bombardowani. Zawiera azotany, regulujące ciśnienie (szczególnie u nadciśnieniowców). Buraki są zasadotwórcze, więc pomagają zachować pożądane u człowieka pH (7,4 +/- 0,05). W świecie, w którym żywimy się głównie zakwaszającymi produktami (mięso, cukier, pieczywo, sery, kawa, herbata...) warto zadbać o zachowanie równowagi i... wsuwać buraka :)

Ostatnio w mojej rodzinie mamy zajawkę na sok z kiszonych buraków. Przepis jest banalnie prosty. 2 kg buraków obieramy, kroimy w kostkę i wrzucamy do baniaka po wodzie. Do tego dorzucamy 2 ząbki czosnku i liść laurowy. Całość zalewamy wodą (może być lekko osolona) i odstawiamy w zacienione miejsce. Po 3 dniach nadaje się do picia. Prawdziwy koktajl zdrowotny.

Smacznego ;)

Julka

wtorek, 14 kwietnia 2015

Motyla noga!

Dziś trochę nietypowo jak na mnie, bo potrzebuję takiego wygadania się, przelania swoich myśli na "papier", takiej powiedzmy autoterapii. Od paru dni najdrobniejsze rzeczy wyprowadzają mnie z równowagi. Wyżywam się wtedy na Bogu ducha winnych szafkach kuchennych trzaskając zamaszyście ich drzwiczkami... Kilka rzeczy się nałożyło, bo z jednej strony skok rozwojowy u Heli, która coraz więcej gada, jest niesamowicie ciekawa świata, a moja uwaga musi być cały dzień i część nocy na najwyższym poziomie, jestem niedospana, czasem już od rana zmęczona, poza tym zbliżają się moje ulubione dni w miesiącu, które w ostatnim czasie zapowiadane są przez kilkudniowe wkuropatwienie*, na dodatek szykują się zdarzenia w pracy mojego Męża, których perspektywa jest dla mnie mocno stresująca. Słowo daję, nie pamiętam kiedy ostatnio miałam taki czas i mam już tego dość, a najbardziej pewnie takiego mojego stanu mają po dziurki w nosie moi najbliżsi.

Dziś rano obudziłam się z wnerwem wymalowanym na mojej zapuchniętej twarzy. Jeszcze przy śniadaniu trochę go w sobie popielęgnowałam, a później ganiając uciekającą pociechę, która ani myślała pozwolić na przebranie się z piżamy (żeby nie było, wcale mnie to nie bawiło) nagle dotarła do mnie myśl jak mało jest we mnie wdzięczności za to co mam. Jak łatwo zapominam o tym, że tak na prawdę nic z tego co dostałam mi się nie należy. Bo niby w czym jestem lepsza od innych? Mam kochającego Męża, cudowne, zdrowe Dziecko, mam gdzie mieszkać, za co żyć, czy czymś sobie na to zasłużyłam? Przecież moje życie mogło wyglądać zupełnie inaczej. Tak łatwo jest mi przejść nad wszystkimi cudami, jakie wydarzyły się w życiu, do porządku dziennego, a z drugiej strony roztrząsać i zamartwiać się rzeczami, które tak na prawdę mogą się nigdy nie wydarzyć. Moje życie jest tu i teraz, szkoda czasu żeby go marnować, bo nie wiadomo ile jest mi go dane.


źródło: pinterest.com


Wdzięczność, to jest to nad czym warto popracować. Szukać w swoim życiu dobra, a nie skupiać się na jego negatywnych aspektach.

Wdzięczność to jest to nad czym ja muszę popracować, żeby móc dostrzegać dobro i piękno w drobiazgach, w codzienności.

Jak to dobrze, że czasem włącza mi się tryb rozmyślacza.

M.




wkuropatwienie*- innymi słowy mocniejsza forma od słowa wkurzenie, która mimo wszystko nie jest jeszcze wulgaryzmem

wtorek, 7 kwietnia 2015

Ratunek dla problemowej skóry

Dzisiaj parę słów o cerze z problemami innymi niż trądzik, ale myślę, że dość powszechnymi... czyli o mojej :)

Tytułem wstępu: jako trzynastolatka należałam do wąskiego grona szczęśliwców, których skóra nie była ani tłusta, ani zbyt sucha, po prostu w żadnym kierunku "zbyt". Myślę, że wystarczyłby mi zwykły krem nawilżający, żeby taki stan rzeczy przetrwał do dziś i to, co dzieje się teraz to wyłącznie skutek mojej głupoty (i modnych reklam Garniera - seria z kwasem salicylowym ;)). Naczytałam się, że nastolatki często mają problemy z cerą, że trzeba przeciwdziałać. Postanowiłam więc zadziałać prewencyjnie i przywaliłam z grubej rury.
Codziennie rano w ruch szedł krem Siarkowa Moc  - myślę, że u niektórych może zdziałać cuda, ale na pewno nie u mnie. Wieczorem codziennie (nie, nie przesadzam) był grany peeling - żaden tam delikatny, jak się oczyszczać, to najlepiej porządnie. Oczywiście, skóra po niedługim czasie zaczęła wariować i się świecić; ja nie robiłam nic, żeby ją nawilżyć, więc robiła to sama. Im bardziej się świeciła, tym zawzięciej ją ścierałam, i tak w kółko. Na to wszystko nakładałam hojnie puder matujący do cery tłustej. A, i pamiętałam o ściągających maseczkach dwa razy w tygodniu.  Zmądrzałam po pewnym czasie, niestety, trochę za późno.

Bo doprowadziłam się do stanu, który trudno mi nawet określić. Moja cera od kilku lat jest jednocześnie sucha (czasem skóra przypomina skorupę, łuszczącą się i tak napiętą, że nie mogę się uśmiechnąć - nieraz walczę z tym kilka tygodni), tłusta (bo dalej się samonawilża) i wrażliwa, bo w odpowiedzi na wiele niewinnych, "nawilżających" kremów staje się czerwona i zaogniona, a o peelingach mogę zapomnieć, nawet te dedykowane dla delikatnej skóry wywołują podrażnienia, które długo nie znikają. Większość drogeryjnych kremów "regenerujących" czy "nawilżających" - albo podrażnia, albo po prostu nic z moją suchą skórą nie robi. Zafundowałam sobie taki cyrk na kółkach, że nie wiem nawet, w jakim kierunku pójść z pielęgnacją. 

Ale od czego ma się siostrę? :)
Któregoś razu Majka wypatrzyła mi krem, jak stwierdziła, o dobrym składzie. Ja spojrzałam na cenę - 11 zł, na objętość - 100 ml (!) i pomyślałam - czemu nie? Najwyżej będzie kolejnym kremem do twarzy, ale do rąk.

Przed Państwem mój wybawiciel:



Biały Jeleń, Hipoalergiczny krem do twarzy, który w ciągu dwóch miesięcy zdziałał więcej, niż milion pięćset specyfików testowanych przez kilka lat. Nakładany hojną warstwą na noc i czasami cienką na dzień sprawił, że moja skóra... nie jest normalna, ale w kierunku normalnej zmierza. Żadnej czerwonej, spierzchniętej skóry, żadnego pieczenia i szorstkości - twarz staje się gładka, koloryt wyrównany. Lubię sposób, w jaki wieczorami dosłownie znika z twarzy, tak szybko się wchłania. I czuje się, że to nawilżenie jest głębokie - mogę spokojnie wyjść w wietrzny dzień, bez obawy że twarz zaraz mi wyschnie i odpadnie ;).


I trochę obietnic producenta - wstawiam z czystym sumieniem, bo jak dotąd wszystkie się spełniły. Jeżeli chodzi o skład, nie jestem specjalistką, ale olej ze słodkich migdałów, który sprawdzał się u mnie stosowany solo, zdaje egzamin również w składzie kremu - zwłaszcza, że zajmuje drugie miejsce. Biały Jeleń świetnie łagodzi i, co ważne - nie zapycha.W składzie nie ma parafiny, na którą moja twarz czasami reaguje katastrofalnie. Co do innych newralgicznych składników: Nie zawiera alergenów, parabenów, silikonów, barwników. 

Jak dla mnie - krem idealny. Przyjazny skład, rozsądna cena, duże opakowanie, które wystarczy na wieczność, Suche skórki/ podrażnienia/ odwodniona skóra? Rozwiąże wszystkie problemy w ciągu kilku dni. Żałuję, że nie trafiłam na niego kilka lat temu. I Majce należą się podziękowania za pokazanie mi go :)


Na koniec trochę prywaty - czy to wygląda OK? Uwielbiam malować paznokcie, ale nigdy tego nie upubliczniałam. Z tym wzorkiem czuję się jakoś niepewnie (zaciskam dłonie w pięści, kiedy ktoś się przygląda w autobusie). Dlatego bardzo proszę o opinie :)


J.

Etykiety

mama pielęgnacja recenzje Macierzyństwo dziecko ciąża kobieta kosmetyki tata zdrowie inspiracje recenzja DIY rozwój styl życia czas dla siebie karmienie piersią życie domowe spa maseczka porady połóg rozwój osobisty wychowanie wyprawka biały jeleń evree garnier himalaya herbals jak dbać o siebie krem do rąk krem nawilżający kultura osobista lakier lovely make up makijaż masło do ciała maybelline motywacja opieka nad noworodkiem pielęgnacja dziecka poród porównanie powołanie pozytywne myślenie produktywność projekt denko przeziębienie rodzina szczęście szkoła rodzenia wdzięczność ziaja 123 perfect aa alantan dermoline alles mama anew avon bell biustonosze do karmienia borelioza bourjois cera mieszana cera wrażliwa cukinia czystek detoks drewniane klocki eos essence frida golden rose handmade hipp huśtawka imbir indyk inglot isana jak być szczęśliwym jak dbać o siebie w ciąży jak zrobić karuzelę jasnota biała joanna joanna reflex blond johnson's baby kallos karuzela dla dziecka karuzela nad łóżeczko katar katarek kobo korektor krem bb krem cc krem do twarzy książeczki lady speed stick lumpeks lupoline magic rose medycyna alternatywna medycyna naturalna metoda Karp'a mitex miłość nailart niedrożny kanalik łzowy nivea noworodek nowy rok nudności oczyszczanie okładka olej z nasion malin opaska diy opaska do włosów organic shop pachnąca wanna paznokcie peeling pharmaceris piaskowy lakier pierwszy trymestr podkład pomysły poranne mdłości postanowienia prezent DIY prezent dla dziecka prezenty przepis pudelek puzzle randka małżeńska ricotta roczek role rodziców rozjaśniacz rozjaśnianie włosów rozstępy roztwór hipertoniczny wody morskiej rozświetlacz rękodzieło second hand sephora snow dust sposób na więcej energii sylveco szmateks sól fizjologiczna the body shop tipi diy tonik torba do porodu urodziny wibo wkładki laktacyjne wkłądki laktacyjne węgiel yves rocher zadbaj o siebie zakupy zapchany kanalik łzowy zeszyt zioła ziołolecznictwo śnieżny pył żelatyna