... Czyli o tym, jak może zawstydzić nas zupełnie obca osoba.
Biegnąc na poranne zajęcia, często muszę przedostać się przez przejście podziemne. Pewnie wiecie, że znamienne dla takich miejsc jest pojawianie się ubogo ubranych osób, z wypisanymi na kartkach tekstami typu: Proszę o wsparcie / Zbieram na chleb / Jestem osobą bezdomną, zbieram na leczenie.
Może to znieczulica, a może większa świadomość, ale coraz rzadziej zatrzymuję się przy takich osobach. Naczytałam się o niewolnictwie w XXI wieku, mam też swoje zdanie na temat pasywności i osób, które anonsują się jakże fajnym tekstem: Zbieram na piwo. To zbieraj dalej, myślę, na piwo trzeba zarobić. I lecę na autobus.
Kilka miesięcy temu, kiedy w takich porannych, szarych okolicznościach kierowałam się do przejścia podziemnego, zauważyłam jakiegoś starszego pana. Obraz smutny, ale standardowy: ubranie sfatygowane (ale nie brudne), wózek inwalidzki, zamiast nóg dwa kikuty. I karteczka: ZBIERAM NA PROTEZY. Ale to nie dlatego mnie zamurowało.
Zamurowało mnie, ponieważ tego właśnie dnia jechałam z poczuciem, że w moim życiu nie mam na nic wpływu i żadna ze mnie siła sprawcza. Że nie zmienię sytuacji na drodze i tych codziennych korków, że mam kiepskie perspektywy na podjęcie pracy - krótko mówiąc, kilka złych wydarzeń wywołało chandrę. I właśnie będąc w tym poczuciu bezradności zobaczyłam ubogiego człowieka, na wózku, bez nóg, za to z pogodną miną, karteczką... i pudełkiem podgrzybków na sprzedaż. Nie wiem, kiedy cokolwiek mnie tak poruszyło.
Widuję go teraz codziennie. Czasami ma jeszcze grzyby w pudełku, a czasem wszystkie są już sprzedane. Nie wiem, kim jest. Może cwaniakiem, który siedzi z podwiniętymi nogami udając inwalidę. Być może żeruje na naiwności takich jak ja. Nie mam pojęcia i, mówiąc całkiem szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi. Ten pan codziennie rano jest na posterunku. I mimo prawdopodobnie beznadziejnej sytuacji z dziarską miną prowadzi swój mały handel. Nie wiem, co sprzedaje teraz, w grudniu, bo jeżdżę później i widuję go z pustym pudełkiem, więc zdaje się, że biznes idzie nieźle. Kiedy życzy mu się miłego dnia, uśmiecha się i zawsze odpowiada życzliwie.
I wtedy, kiedy ja miałam chwilowe załamanie i poddałam się zwątpieniu, on trwał w swojej aktywnej postawie, cały czas gotowy, żeby zmieniać swoje życie. Może kiedyś uzbiera na te protezy? Trzymam za niego kciuki z całej siły. Jest dla mnie osobistym objawieniem i bohaterem na miarę wspaniałego, mądrego Tarrou z Dżumy, książki, która zmieniła moją percepcję świata. Mógłby zająć się niczym i biernie czekać. Zamiast tego, na swoim małym poletku i w miarę możliwości podejmuje trud, stara się być sprężyną swojego życia. CODZIENNIE. Mróz czy deszcz, życie nie zmieni się samo z siebie. Jest to dla mnie coś wspaniałego, uosobienie głównej myśli Dżumy:
Trzeba walczyć w taki czy inny sposób i nie padać na kolana.
Wiem, że tego rodzaju wpisy nie cieszą się popularnością ;) ale musiałam to wyrzucić z siebie. Czuję ogromną wdzięczność, że na mojej drodze postawiono tego pana, żeby mógł mnie zawstydzić i przypomnieć mi, że zawsze mogę, zawsze mam wpływ, i choćby się nie powiodło, warto walczyć, chociażby po to, żeby uciec od bierności. Bierności, która jest dla człowieka czymś nienaturalnym i fatalnym w skutkach.
No, wyrzuciłam z siebie :) i chyba w końcu zabiorę się za mniej rozkminkowy temat.
Też miewacie takie przemyślenia?
Może to znieczulica, a może większa świadomość, ale coraz rzadziej zatrzymuję się przy takich osobach. Naczytałam się o niewolnictwie w XXI wieku, mam też swoje zdanie na temat pasywności i osób, które anonsują się jakże fajnym tekstem: Zbieram na piwo. To zbieraj dalej, myślę, na piwo trzeba zarobić. I lecę na autobus.
Piękna Belgia, cała z czerwonej cegły |
Kilka miesięcy temu, kiedy w takich porannych, szarych okolicznościach kierowałam się do przejścia podziemnego, zauważyłam jakiegoś starszego pana. Obraz smutny, ale standardowy: ubranie sfatygowane (ale nie brudne), wózek inwalidzki, zamiast nóg dwa kikuty. I karteczka: ZBIERAM NA PROTEZY. Ale to nie dlatego mnie zamurowało.
Zamurowało mnie, ponieważ tego właśnie dnia jechałam z poczuciem, że w moim życiu nie mam na nic wpływu i żadna ze mnie siła sprawcza. Że nie zmienię sytuacji na drodze i tych codziennych korków, że mam kiepskie perspektywy na podjęcie pracy - krótko mówiąc, kilka złych wydarzeń wywołało chandrę. I właśnie będąc w tym poczuciu bezradności zobaczyłam ubogiego człowieka, na wózku, bez nóg, za to z pogodną miną, karteczką... i pudełkiem podgrzybków na sprzedaż. Nie wiem, kiedy cokolwiek mnie tak poruszyło.
Widuję go teraz codziennie. Czasami ma jeszcze grzyby w pudełku, a czasem wszystkie są już sprzedane. Nie wiem, kim jest. Może cwaniakiem, który siedzi z podwiniętymi nogami udając inwalidę. Być może żeruje na naiwności takich jak ja. Nie mam pojęcia i, mówiąc całkiem szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi. Ten pan codziennie rano jest na posterunku. I mimo prawdopodobnie beznadziejnej sytuacji z dziarską miną prowadzi swój mały handel. Nie wiem, co sprzedaje teraz, w grudniu, bo jeżdżę później i widuję go z pustym pudełkiem, więc zdaje się, że biznes idzie nieźle. Kiedy życzy mu się miłego dnia, uśmiecha się i zawsze odpowiada życzliwie.
I wtedy, kiedy ja miałam chwilowe załamanie i poddałam się zwątpieniu, on trwał w swojej aktywnej postawie, cały czas gotowy, żeby zmieniać swoje życie. Może kiedyś uzbiera na te protezy? Trzymam za niego kciuki z całej siły. Jest dla mnie osobistym objawieniem i bohaterem na miarę wspaniałego, mądrego Tarrou z Dżumy, książki, która zmieniła moją percepcję świata. Mógłby zająć się niczym i biernie czekać. Zamiast tego, na swoim małym poletku i w miarę możliwości podejmuje trud, stara się być sprężyną swojego życia. CODZIENNIE. Mróz czy deszcz, życie nie zmieni się samo z siebie. Jest to dla mnie coś wspaniałego, uosobienie głównej myśli Dżumy:
Trzeba walczyć w taki czy inny sposób i nie padać na kolana.
Wiem, że tego rodzaju wpisy nie cieszą się popularnością ;) ale musiałam to wyrzucić z siebie. Czuję ogromną wdzięczność, że na mojej drodze postawiono tego pana, żeby mógł mnie zawstydzić i przypomnieć mi, że zawsze mogę, zawsze mam wpływ, i choćby się nie powiodło, warto walczyć, chociażby po to, żeby uciec od bierności. Bierności, która jest dla człowieka czymś nienaturalnym i fatalnym w skutkach.
I belgijskie miasto na wodzie, na poprawę humoru :) |
No, wyrzuciłam z siebie :) i chyba w końcu zabiorę się za mniej rozkminkowy temat.
Też miewacie takie przemyślenia?
Pozdrawiam Was i trzymajcie się,
J