W liceum miałam bardzo mądrego Profesora, nauczyciela fizyki, który wzbudzał postrach szczególnie wśród uczniów o umysłach humanistycznych. Może nie był on wzorem pedagoga, a jego metody wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia, ale mądrości życiowej odmówić mu nie można. W tematykę lekcji uwielbiał wplatać swoje przemyślenia bynajmniej z zajęciami nie związane i tak pewnego pięknego dnia poruszył temat szacunku do kobiety. Snuł rozważania na temat tego jak kobieta pełni ważną rolę w społeczeństwie, jak niesamowity ma dar- noszenia pod swoim sercem nowego życia, jak wiele jest w stanie znieść bólu (którego mężczyzna by nie wytrzymał- bólu rodzenia) i jak wiele potrafi poświęcić. W swojej pogadance zwracał się szczególnie do panów podkreślając, że każdej kobiecie należy się szacunek i nie wyobraża sobie, żeby któryś z nich nie ustąpił miejsca kobiecie w autobusie, tramwaju czy innym środku komunikacji publicznej.
O tej lekcji przypomniałam sobie wczoraj wieczorem. Odkąd przestałam wyglądać jakbym się przejadła ;) i brzuszek wyraźnie się zaokrąglił, miałam kilka takich sytuacji gdy ktoś ustąpił mi miejsca w komunikacji miejskiej. Wczoraj znowu taka się wydarzyła. Dla mnie jest to bardzo miłe, zawsze wywołuje swego rodzaju zaskoczenie, bo nigdy wcześniej takich doświadczeń nie miałam (widocznie nie spotkałam żadnego byłego ucznia Profesora;), poza tym troska płynąca od obcych ludzi jakoś mnie rozczula. Zazwyczaj z wdzięcznością korzystam z miejsca, bo coraz częściej moje stopy przypominają balony, kostki znikają gdzieś pod opuchlizną, kręgosłup nie daje mi zapomnieć o tym, że jest coraz bardziej obciążony i gdy dłużej postoję, robi mi się słabo. Wczoraj też tak było, wsiadłam do metra i, na szczęście, za chwilkę usłyszałam: "proszę, niech pani sobie usiądzie". Może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że ustąpiła mi miejsca kobieta. Po raz kolejny kobieta. W pobliżu siedziało kilku młodych "mężczyzn", wyglądających na całkiem zdrowych, ale tylko ta Kobieta się mną zainteresowała. Jak dotąd tylko jeden Mężczyzna ustąpił mi miejsca, w pozostałych przypadka były to kobiety, w różnym wieku, niekiedy dużo starsze ode mnie.
Z czego to wynika? Czy tylko kobieta jest w stanie znaleźć w sobie tę odrobinę empatii? Czy tak źle wychowujemy naszych mężczyzn (my tzn. matki, żony, siostry)? Co można zrobić, żeby mężczyźni faktycznie zaczęli doceniać trud macierzyństwa? Czy to może ojcowie nie przekazują dobrych wzorców swoim synom? A może wojujące feministki przyczyniły się do takiego obrotu sprawy?
Pewnie wiele jest czynników, które na to wpływają, niemniej jednak, mam nadzieję, że jeżeli dane mi będzie mieć kiedyś syna, to nie będę musiała się wstydzić, że udaje, że nie widzi kobiety, której mógłby, a może nawet powinien ustąpić.
źródło: pinterest.com |
Majka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za Wasze komentarze :)