czwartek, 28 stycznia 2016

Cera mieszana, cera wrażliwa - jaki krem wybrać? Recenzje 9 kremów

Z powodu mojej niegdyś nadgorliwej, wysuszającej pielęgnacji mam teraz 3 typy cery:
  • cera tłusta - w obszarze nos-częściowo policzki
  • cera sucha - broda, skóra wokół ust, większa część policzków - generalnie "brzegi" twarzy,
  • cera wrażliwa - właściwie cała twarz. Skłonność do zaczerwienień, reagowanie podrażnieniem na bardzo wiele kosmetyków.
Z tego powodu przetestowałam już naprawdę wiele kremów. Zmieniło się moje podejście: kiedyś krem miał tylko zmatowić cerę, teraz ma przede wszystkim nawilżać i koić. Efekt matujący jest dodatkową zaletą.

Jeśli odnajdujesz się choć częściowo w moim typie skóry lub po prostu szukasz dobrego, nawilżającego i nieobciążającego kremu, mam nadzieję, że w moich recenzjach informacje dla siebie. Będę trzymała się kolejności chronologicznej, myślę, że to pozwoli najlepiej pokazać, jak dany krem wpływał na stan cery.

1) Nivea Visage, Pure Effect, Matt Beauty (Matujący krem nawilżający + lekki podkład) Cena: ok. 15 zł.
"Dostany" w prezencie lata temu. Pamiętam tą ekscytację: mój pierwszy podkład! Niestety, z tego co pamiętam, był dostępny w jednym kolorze, ciemniejszym niż karnacja przeciętnej Polki. Źle się rozprowadzał, zostawiał smugi. Pamiętam, że wywoływał u mnie uczucie ściągnięcia skóry - wtedy nie czytałam składów, dzisiaj wiem, że był za to odpowiedzialny Alcohol Denat., który umieszczony tak wysoko w składzie, źle działa na stan mojej skóry.

2) Garnier, Czysta Skóra, Krem nawilżająco-matujący. Cena: ok. 16 zł.
Nie wysuszał, mam wrażenie, że nieźle nawilżał dzięki glicerynie. Na początku byłam zachwycona - wreszcie miałam matową cerę! Taki efekt utrzymywał się przez kilka dni. Później skóra, wołając o więcej nawilżenia zaczęła się jeszcze bardzie przetłuszczać. Efekt matu utrzymywał się tylko przez dwie-trzy godziny. Miałam też wrażenie, że "mat" wynika z tego, że krem osiadał na skórze, nie wchłaniając się do końca (btw, to jedyny krem, który nie nadawał się pod podkład - rolował się). Trudno mi powiedzieć, czy pomagał w zwalczaniu niedoskonałości, bo nie miałam z nimi problemu. Z całą pewnością nie spowodował u mnie wysypu nowych. Kiedy wykańczałam pierwsze opakowanie zauważyłam, że krem powodował lekkie uczucie szczypania i zaczerwienienie, ale nie przejęłam się tym, niestety.

3) Barwa, Siarkowa Moc, Antybakteryjny krem matujący. Cena: 13 zł.
Siarkowa Moc to najsilniejszy krem matujący, jaki stosowałam. Z perspektywy doświadczenia mogę powiedzieć: nie stosujcie go, jeśli nie macie poważnych problemów z trądzikiem! I grubej, wytrzymałej na wszystko skóry. Mnie doprowadził do stanu, z którym zmagam się do dziś. Bardzo silnie wysusza i głównie w tym celu powinien być stosowany: jako wysuszacz niedoskonałości. Nie zauważyłam, żeby nawilżał. Stosowanie go codziennie może spowodować osłabienie naturalnych właściwości skóry, obdziera ją z warstwy lipidowej. Mamy tu naprawdę konkretne składniki: siarka, tlenek cynku. Mogą być dobre dla skóry silnie zanieczyszczonej, natomiast dla mieszanej lub, o zgrozo, wrażliwej: nie, nie i jeszcze raz nie. U mnie na początku matowił fajnie, podobnie jak Garnier, ale później moja skóra ześwirowała: naskórek zaczął się łuszczyć, a ja miałam taki łojotok, że nie mogłam na siebie patrzeć. Dlatego odradzam kupowanie go pod innym kątem niż przeciwdziałanie niedoskonałościom, jest po prostu zbyt agresywny.

4) Nivea Visage Young, Pure Effect, Control Shine! (żel - krem do twarzy). Stara wersja, chyba już niedostępna.
Ot, taki krótki romans po Siarkowej Mocy. Na pewno nie jest porządnym nawilżaczem, jakiego skóra potrzebuje - z drugiej strony, moja skóra po "terapii antybakteryjnej" świeciła się jak latarnia i nie mogłam nad nią zapanować. Z tego powodu nie wiem, jak zmatowiłby skórę w normalnym stanie. U mnie nie zadziałałoby nawet posypanie jej skrobią. Na pewno nie wywołał wysypu niedoskonałości, ale też nie poprawił stanu cery w żaden sposób.

5) Nivea, Aqua Effect, Matujący krem nawilżający na dzień. Cena: ok. 20 zł
O tym kremie jestem w stanie powiedzieć z czystym sumieniem, że nie robi nic. Nie ma działania matującego, ale też nie nawilża - skóra, sucha i ściągnięta przed nałożeniem, nadal taka pozostawała. W jakiś magiczny sposób powodował też, że każdy nałożony na niego podkład nagle znikał. Nie potrafię tego wyjaśnić - po prostu znikał, przestawał być widoczny, wyparowywał. Dodatkowo ten krem wzmógł moją skłonność do podrażnień. Fuj. Nie polecam.

6) Garnier, Hydra Adapt, Matujący i odświeżający krem - sorbet do cery mieszanej i tłustej. Cena: 16 zł.
Wstyd się przyznać, ale kupiony zupełnie pod wpływem reklam - nawet nie sprawdziłam recenzji...
Jego plusem jest to, że niewątpliwie nawilża. Nie jest to jakieś hard core'owe wrażenie skóry opitej wodą, ale łagodzi uczucie suchości. Ma też przyjemny, świeży zapach... i na tym zalety się kończą. Hydra Adapt pozostawia bowiem uczucie dziwnej powłoki na skórze. Nie jest to typowy tłusty film, bo krem na lekką formułę, ale jednak taka dziwna warstwa na skórze pozostaje, dając dziwne uczucie, że pod tym "ochronnym płaszczykiem" skóra się jakby poci. Na efekty nie trzeba długo czekać - mnie bardzo nieprzyjemnie zapchał. Czy daje efekt matujący? Niestety takiego działania nie zauważyłam.

7) Biały Jeleń, Hipoalergiczny krem do twarzy `Łagodzenie`. Cena: 10 zł
Kupiony po długim czasie nieużywania niemal żadnego kremu. Kiedyś już o nim pisałam. Jeżeli masz skórę wrażliwą, przesuszoną, jeśli Twoja skóra łuszczy się jak szalona - bierz w ciemno, na pewno się z nim polubisz. To mój ulubieniec do stosowania na noc. Nakładam go szczodrze i idę spać - wchłania się całkowicie. Pomaga rozprawić się z suchymi skórkami i jest świetny na podrażnienia, bardzo szybko daje uczucie ukojenia i łagodzenia. Do tych wszystkich zalet dodam jeszcze, że nigdy mnie nie zapchał. Dla skóry suchej, podrażnionej, mieszanej i zwłaszcza odwodnionej jest świetny.

8) Himalaya Herbals, Nourishing Skin Cream (Odżywczy krem do twarzy). Cena:ok. 5 zł/50ml
Również wspominany na blogu. Nadaje się zarówno na dzień, jak i na noc. Dobry dla cery mieszanej lub tłustej: zawarte w nim naturalne składniki pomagają rozprawić się z wypryskami, nie powodując jednocześnie wybicia skóry ze stanu równowagi. Nie jest to nawilżenie na poziomie poprzednika, kremu Biały Jeleń, ale na dzień dla mnie jest wystarczający. Bardzo ładnie się wchłania, moje suche policzki są w stanie wypić go bardzo dużo. Sprawdził się też w ekstremalnych warunkach, bo rok temu zabrałam go na żagle. Dzielnie ochronił skórę przed działaniem wiatru, który zawsze mnie strasznie wysusza. Mały, niepozorny Himalaya Herbals naprawdę daje radę, więc warto rozejrzeć się za nim w aptekach czy Hebe.

9) Evrēe, Essential, Nawilżający krem do twarzy 20+, do cery suchej i normalnej. Cena: ok. 25 zł
Do cery suchej i normalnej....?
Tak właśnie!
Nie sądziłam, że to kiedyś nastąpi, ale znalazłam swojego świętego Graala. Po wielu przetestowanych produktach chciałam znaleźć krem, który przede wszystkim zredukuje podrażnienie, nie wywoła nowych i będzie porządnie nawilżał. Moja skóra wypija ten krem w minutę. Redukuje on uczucie suchości czy ściągnięcia. Po nałożeniu cera jest bardzo przyjemnie zrelaksowana, ukojona.  Stała się też jakby jedwabista w dotyku. Znikają suche skórki. Bardzo dobrze przyspiesza gojenie się... właściwie wszystkiego.
Ale, co zabawne, po latach przeszukiwania półek z typowymi "kremami matującymi", kiedy postanowiłam rzucić marzenia o matowej skórze, okazało się, że to, czego tak zawzięcie szukałam, to krem przeznaczony do suchej skóry. Naprawdę. To jedyny krem, po którym moja twarz nie świeci się. I mogę zapomnieć o używaniu pudru przez cały dzień. Problem po prostu zniknął. Mam matową twarz. W końcu! 
Kolejnym plusem jest konsystencja: jakby "budyniowata", bardzo treściwa, wróży dobrą wydajność. Mam nadzieję, że nigdy go nie wycofają. Cena, skład (!), działanie, to, jak przeobraził moją cerę w ciągu kilku dni - nawet dla mojej wymagającej skóry jest wspaniały.


Generalnie, jeśli chodzi o pielęgnację, nawet skóry tłustej, warto pamiętać, że potrzebuje nawilżenia i delikatnego traktowania, tak jak każda inna. Jak widać na moim przykładzie, stosowanie agresywnych kosmetyków może dać skutek odwrotny od zamierzonego. Dopiero, kiedy zaczęłam swoją cerę traktować łagodniej, zobaczyłam, jak poprawia się jej stan, kiedy przestałam ją peelingować, wysuszać, matowić za wszelką cenę. Warto swoją skórę po prostu polubić :) zadbać o dobre warunki dla niej... a ona z chwilą, gdy przywrocimy ją do równowagi, zrobi za nas resztę.

J

środa, 27 stycznia 2016

Kobieto, zadbaj o siebie!

Mam dziś wolny dzień.


Pierwszy od dawna wolny dzień. I dodatkowo jestem w połowie sesji. Z okazji wolnej środy postanowiłam więc spędzić dzień jak ostatnia fleja - w dresie, bez makijażu, popijając kawę i przeglądając notatki. Oczywiście wszystko to leżąc na łóżku.
Z tą myślą przetarłam rano oczy, uśmiechnęłam się szeroko (wreszcie nie muszę się nigdzie spieszyć!). Moja kochana mama przyniosła mi herbatę i kanapki, czego totalnie się nie spodziewałam i jeszcze lepiej mnie to nastroiło. Więc zjadłyśmy razem, pogadałyśmy i pomyślałam, że... poleżę jeszcze trochę. W końcu i tak jestem jeszcze w piżamie. Zajrzałam na facebooka. Wypiłam kawę i znowu zajrzałam na facebooka.
I tak się przewalałam przez kilka godzin. Po jakimś czasie zepsuło mi to humor. No bo jest tak, jakbym wstała, ale jednak nie wstała. Nie mogę jakoś nic ogarnąć, mimo, że się wyspałam. Coś tam zaczęłam robić, ale jednak mi się nie chce. Później zacznę. Może po obiedzie?

Aż w końcu wkurzyłam się na siebie i swoją rozlazłość, i zaczęłam szukać winowajcy.
I wiecie co? Winowajcą jest ta nieszczęsna piżama! Piżama i generalne nieogarnięcie. 

Zlazłam więc z łóżka, przebrałam się i pomalowałam. Pisząc pomalowałam, nie mam na myśli, że nałożyłam korektor pod oczy. Nie, umalowałam się jak zwykle. Kredka do brwi, eyeliner, dokładnie pomalowane rzęsy. Tak, jakbym miała spotkać się z kimś ważnym. I nie siedzę w domu w starych ciuchach po cioci Krysi, tylko w normalnym, ładnym ubraniu. Tak, jakbym miała wyjść do ludzi.

A jak już się umalowałam, zaczęłam się czesać. Stwierdziłam, że się postaram i zrobiłam starannie warkocz z czterech części. Robię jakąś prostą fryzurę prawie zawsze, ilekroć wychodzę z domu.



Nagle zaczęła dziać się magia. Nabrałam ogromnej ochoty nawet na zmywanie naczyń. Pomyślałam, że dzisiaj jest świetny dzień na ogarnięcie tego bałaganu w szafie z ubraniami - i może od razu wystawię nienoszone perełki na sprzedaż? Skoro ja jestem ogarnięta, to otoczenie też powinno być. Zaczęłam też przeglądać materiały na egzamin. Wiem już, czego i w jakiej kolejności najlepiej się uczyć. Czuję się zwarta i gotowa do działania. Cała moja rozlazłość minęła.
Kiedy patrzę w lustro, nie widzę jakiegoś zaniedbanego dziada (przepraszam za wyrażenie), który chodzi w starej, wielkiej koszulce i ma podkrążone oczy. Widzę ogarnięta, zadbaną kobietę, która uznała, że warto poświęcić dwadzieścia minut na ogarnięcie się. Która dzięki tym drobnym zabiegom czuje się świetnie sama ze sobą - bo zależy jej na tym, żeby tak się czuć.

W skrócie - dlaczego powinnaś codziennie o siebie dbać?

1. Bo masz dziś spotkanie z kimś ważnym! Serio. I tym kimś jesteś Ty sama. 
2. Wysyłasz sobie komunikat: kurczę, jestem ważna. Jestem ważną osobą w swoim życiu i jak każdy człowiek zasługuję na to, żeby o mnie dbać. A kto lepiej wie, jak o Ciebie zadbać, niż Ty sama?
3. Bo bylejakość to podstępny wróg. Przyczaja się w czasie takich leniwych dni spędzonych w domu. Trzeba na bylejakość uważać, żeby się nie rozpanoszyła.
4. Spójrz obiektywnie na swój strój, swoją fryzurę, stan swojej buzi. Czy czujesz się z nim komfortowo i byłabyś w stanie przyjąć gości, albo pójść na spotkanie z przyjaciółką w takim stanie? Jeśli tak, świetnie. Natomiast, jeśli uważasz, że wstyd tak się pokazać ludziom, pamiętaj, że też jesteś ludziem :) i tak samo zasługujesz na najlepszą wersję siebie.
5. Bo my, kobiety, z natury jesteśmy pięknymi istotami, i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Czasem trzeba tylko włożyć odrobinę wysiłku w to, żeby to piękno uwydatnić. I wtedy rozkwitamy. Naprawdę, wystarczy kilka minut dziennie - a bardzo ważne jest, żeby pielęgnować w sobie to poczucie, że tak, jesteś piękna. I o to piękno trzeba dbać, bo jest czymś cennym.
6. Powinnaś dbać o siebie ze względu na innych. Nawet, jeśli nie wychodzisz z domu, na pewno widujesz się z domownikami. Wiemy, jak miło popatrzeć na schludnego, zadbanego człowieka, prawda? Dlaczego odmawiać innym tej przyjemności? To kolejny prosty sposób na to, aby uczynić świat piękniejszym. Błyszcz :)




7. Odnośnie innych ludzi - nieważne, czy jesteś mamą, żoną, studentką czy kobietą biznesu - Twój, mąż, Twoje dziecko, Twoi znajomi i współpracownicy zauważą i docenią to, że wkładasz wysiłek w swój wygląd. To bardzo jasny komunikat, mówiący: traktuję siebie dobrze, bo wiem, że zasługuję na dobre traktowanie. Nie zadowalam się byle czym. To ważne, żeby mówiły za nas czyny - po prostu nasza postawa.



Dlatego ogarniaj się każdego dnia. Jeśli dobrze się czujesz w makijażu, umaluj się bez skrupułów i puść sobie oczko w lustrze. Jeżeli Twoja cera jest zaniedbana, zrób maseczkę i nałóż krem. Masz ochotę założyć piękną sukienkę? Po prostu to zrób. Bez wciskania kitu, że to sukienka na specjalne okazje - bo w ten sposób sukienka przestanie Ci się podobać, zanim zdążysz ją założyć. A może w swoim dresie czujesz się olśniewająco? To bardzo dobrze, ale niech ten dres będzie czysty, pachnący i nieporozciągany jak pięcioletnia piżama. I uczesz włosy. 
To wszystko to naprawdę niewiele - ale wystarczy. I najważniejsze - działa! Jeśli nie wiesz, od czego zacząć ogarnianie życia, zacznij po prostu od siebie




J

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Jak stworzyć dobre postanowienia (noworoczne) i ich dotrzymać?


Wszyscy to znamy. 10 postanowień noworocznych. Lub wielkopostnych. Ewentualnie wakacyjnych. Nowy Rok, nowa ja. Od poniedziałku przechodzę na dietę, a od początku przyszłego miesiąca zaczynam ćwiczyć, na razie polajkuję fit laski na facebooku. Zdaje się, że mamy w sobie ciągle naleciałości magicznego myślenia. Moje życie się zmieni i spełnię swoje marzenia, ale zacznę od jutra, bo dzisiaj jestem jakiś zdołowany. Może w Nowy Rok? Wszyscy wtedy robią postanowienia. Styczeń to przecież tak ciepły i radosny miesiąc - daje motywacyjnego kopa jak żaden inny! Zostawię stare przyzwyczajenia za sobą. Na-pew-no.

Trafiłam na mój stary pamiętnik, w którym zapamiętale zapisywałam postanowienia tego typu przy każdej okazji. Boże, jakie to były długie i szczegółowe listy! Uwzględniały mój rozwój w każdej sferze życia i określały, co byłoby najlepiej osiągnąć w każdym miesiącu. Zawierały też szereg moich marzeń - w czym nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że stawianie znaku równości między postanowieniami i nierealnymi marzeniami może być dołujące, kiedy przychodzi się z tych postanowień rozliczyć.

W ogóle z tymi postanowieniami to cholernie dołująca sprawa. Jednego wieczoru, pod wpływem takiego flow spisywałam całą listę, pełna nadziei, że tym razem będzie inaczej i się uda. Przez pierwsze dwa tygodnie zaglądałam do niej i sumiennie starałam się wypełniać tyle punkcików, ile się dało. To jest pierwsza faza - taka fala wznosząca - wow, rzeczywiście jest inaczej, udaje mi się! Jestem równie produktywna, co ludzie z blogów motywacyjnych. #changeyourlife i inne #youcandoit.
A potem przychodziła rzeczywistość. Na przykład zapieprz na studiach. Trudniejsza sytuacja w domu, kłótnia z bliską osobą, która potrafi nieźle rozstroić emocjonalnie. Wredny współpasażer w ZTMie, samochód, który ochlapał czyste ubranie, kiedy docieramy na ważne spotkanie. A mówiąc całkiem szczerze, mi jako kobiecie wystarczy nawet wyjątkowo upierdliwy PMS, żeby stwierdzić, że rzucam to wszystko w diabły, bo nie jestem jakimś Syzyfem, żeby walczyć z całą swoją rzeczywistością. Takie swego rodzaju przebudzenie, mniej lub bardziej bolesny kopniak od życia, pokazujący, że jednak nie wszystko ode mnie zależy.

Zazwyczaj jedna lub kilka takich sytuacji wystarczyły, żeby sprawić, że moja lista postanowień lądowała w szarym kącie, a mi towarzyszyło drobne ukłucie frustracji, związane z myślą, że znowu nie dałam rady. Zazwyczaj u podstaw leżało to, że:
a) w ogóle zapominałam o swoich postanowieniach,
b) stwierdzałam, że i tak nie mają sensu, bo zwyczajnie nie dam rady - jestem przecież tylko człowiekiem.

Przemyślałam całą sprawę. Tak, jestem tylko (i aż!) człowiekiem. Mogę nie udźwignąć dziesięciu szczegółowych postanowień - jeśli wymyślając je nie wzięłam pod uwagę, że nie jestem robotem. I że na życie ma wpływ milion sytuacji losowych, a więc ode mnie niezależnych. Ale to przecież nie znaczy, żeby rezygnować ze stawiania sobie wyzwań, koniecznych przecież do samorozwoju.
Wystarczy je głębiej przemyśleć.

Czy moja chęć czytania jednej książki tygodniowo/ spania osiem godzin dziennie/ wstaw własne postanowienie wynika z mojej rzeczywistej chęci i potrzeby, czy też poddania się jakiejś tendencji? Jeśli to drugie, sprawa jest raczej skazana na porażkę. Tak jak moje "będę codziennie ćwiczyć". Co mi strzeliło do głowy? Owszem, podziwiam Annę Lewandowską i super, że oddaje się swojej pasji, dzieląc się wiedzą z innymi - ale przecież to nie jestem ja. Ja jestem Molem Książkowym Zwyczajnym, któremu w zupełności wystarczą ćwiczenia 2-3 razy w tygodniu. Nie potrzebuję 5 tylko dlatego, że tak powinno się robić.
I po drugie: co mi da realizacja mojego postanowienia? Czy pomoże mi rozprawić się z jakąś bolączką w moim życiu? Mówiąc krótko, jaki ma dla mnie sens? Z czym zmagam się w ostatnim czasie, co chcę zostawić za sobą, żeby być lepszą osobą?
Ponieważ jestem aż (sic!) człowiekiem. Stworzeniem walczącym, które musi stawiać sobie wyzwania, bo nie zniesie stagnacji. Oby tylko były to moje własne wyzwania, nie chłopaka czy męża, znajomych, lub obcych osób, które czegoś we mnie nie zaakceptowały. Takie, które mogę zacząć realizować tu i teraz, zamiast od poniedziałku, "od pierwszego", czy innej magicznej daty, która jest tylko wypieraniem problemu z głowy. I takie, które mam szansę zrealizować, bo biorą pod uwagę, że jestem człowiekiem właśnie, a nie botem.

Dlatego, może trochę przekornie, bo w styczniu i w poniedziałek, przedstawiam moje nie-noworoczne i nie-poniedziałkowe postanowienia. Będę upadać, próbować znowu i wkurzać się na niesystematyczność, ale oto moje dwa postanowienia "na życie":
- Będę ćwiczyć wdzięczność. Tak, właśnie ćwiczyć. Vlogerka, Mimi Ikonn, którą uwielbiam, stworzyła wraz z mężem Five Minute Journal, pamiętnik, w którym jest przeznaczone miejsce m.in. na spisywanie codziennie rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni. Tak, codziennie. Nawet, jeśli obleję egzamin, dziecko będzie niegrzeczne i nie mogę patrzeć na moją twarz w lustrze. Ponieważ to oznacza, że jestem na wspaniałych studiach, wymagających rozwoju, dziecko to piękny dar nowego życia, a to, że jest niegrzeczne oznacza, że po prostu JEST. Twarz w lustrze? Widzę ją. Mam zdolność percepcji i lustro, które w wielu miejscach jest luksusem.
Codziennie 3 rzeczy! I nie w jakimś wyświechtanym zeszycie. Zaraz zabieram się za ozdobienie własnego zeszytu wdzięczności. Bo zasługuje na to, żeby ją celebrować. Zostało też udowodnione, że praktykowanie wdzięczności pozwala nam na przełączenie się na inne myślenie. Że ludzie wdzięczni są po prostu szczęśliwsi i bardziej zrelaksowani :) 

- Będę robić codziennie coś dobrego dla drugiej osoby. Już kiedyś o tym pisałam, ale temat wymaga podkreślenia. A żeby uczynić wyzwanie bardziej hard core'owym, nie dla osoby, która jest miła i kochana, więc de facto jest to wymiana uprzejmości i to żadne postanowienie. Nie, będę robić coś tak po prostu, dla osób, którym nic nie wiszę. Żeby dawać. Bo, kolejny fakt udowodniony przez amerykańskich naukowców ;) im więcej dajesz, tym więcej dostajesz. Niektórzy nazywają to karmą, dla mnie to po prostu ubogacanie siebie. I to również będę zapisywać. Narcystyczne? Być może, ale kiedy dopadnie mnie PMS czy inny życiowy dołek, chcę móc sięgnąć po ten zeszyt, żeby przypomnieć sobie, że wciąż jestem wartościową osobą. Odetchnąć głębiej i pójść dalej.

Dlaczego akurat te kwestie? Bo mam skłonności do spadków nastroju i bardzo mnie denerwuje to, jaki to ma wpływ na moje życie :) Ale z pewnością każdy ma inny obszar w życiu, który najbardziej potrzebuje zmian.

Dlatego nie szukaj gotowców! Nie ma uniwersalnego poradnika, który odpowiadałby na pytanie, jak zrobić postanowienie, bo każdy człowiek jest zupełnie inny. Usiądź z długopisem i kartką papieru i zadaj sobie pytanie: co najbardziej przeszkadza Ci w życiu? Co jest przeszkodą do szczęścia? I jak możesz to zmienić, co możesz zacząć JUŻ DZIŚ, teraz?

A potem po prostu zacznij to robić :)

Jak Wasze postanowienia? Macie czy nie wierzycie w takie rzeczy? Jestem bardzo ciekawa innych opinii.

I na deser filmik, w którym jestem zupełnie zakochana:


J.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dlaczego warto pić czystek?


Dzięki mojej Mamie <3 która bardzo interesuje się tematyką zdrowego odżywiania, co jakiś czas trafiam na perełkę ze sklepu zielarskiego. Przed dwoma miesiącami do naszego domu trafił nieznany mi wcześniej czystek. Przeczytałam świetne opinie na jego temat, ale jak zawsze, odniosłam się do nich sceptycznie. Teraz, po dłuższym czasie stosowania, mogę się już wypowiedzieć.

Na co zwrócić uwagę przy zakupie?
Przede wszystkim na to, gdzie kupujemy! W zioła najlepiej zaopatrywać się w zaufanych źródłach, stąd nie odważyłabym się na kupno od obcej pani na targu. Tutaj prym wiodą sklepy zielarskie, najlepiej, żeby opakowanie było szczelnie zamykane. I przezroczyste. Dlaczego? To jest najważniejszy punkt pomiaru jakości czystka. Ma być pozbawiony przemielonych gałązek (nie mają wartości odżywczych, na których nam zależy i psują smak), najlepiej też, żeby był jak najgrubiej przemielony - tak, żebyśmy widzieli, że kupujemy zmielone listki.

Jak pić?
Czystek najlepiej potraktować jako suplement diety, więc dużą rolę odgrywa regularność :) Spotkałam się z opinią, że zalecane dziennie spożycie to 2 - 4 gramy. Ja piję jedną/dwie szklanki dziennie. Do zaparzenia jednej szklanki używam ok. pół łyżeczki czystka. Zalewam wrzątkiem, zaparzam przez 10 minut. Smak jest kwestią gustu - nam nie do końca odpowiada picie czystka bez wspomagaczy, więc dosmaczamy go cytryną i cukrem/ksylitolem. Wtedy smakuje mi bardziej niż uwielbiana przeze mnie herbata; jest bardziej orzeźwiający.

Tak jak w przypadku większości ziół, musimy uzbroić się w cierpliwość - pierwsze efekty da się zauważyć po miesiącu (potwierdzam), a pełny zakres jego działania jest widoczny po półrocznym stosowaniu.

I najważniejsze - jak działa?
Świetny, wyczerpujący research na ten temat można znaleźć tutaj.

W skrócie:

  • przede wszystkim jest bogatym źródłem polifenoli; bogatszym niż wino czy zielona herbata, w przeciwieństwie do nich jego spożywanie nie daje skutków ubocznych. Polifenole, czyli antyoksydanty wspomagają funkcjonowanie naturalnych barier ochronnych naszego organizmu - neutralizują wolne rodniki. I co za tym idzie, zmniejszają ryzyko występowania chorób nowotworowych. Podobno działają też prewencyjnie na chorobę niedokrwienną serca, ale tutaj już byłabym ostrożniejsza :) 
  • z rzeczy które dotykają nas na co dzień - czystek mobilizuje układ odpornościowy; ma działanie antyseptyczne i przeciwgrzybiczne, więc wymiata też te zarazki, które już w nas siedzą.
  • przy długotrwałym stosowaniu wpływa również na krętka, wywołującego boreliozę. Chroni przed zakażeniem - to znaczy, nasz zapach przestaje być dla kleszcza fajny :) pomaga również organizmowi rozprawić się z już istniejącą chorobą - "oblepia" krętki, nie dopuszczając ich do połączenia się z błoną komórkową naszego organizmu.
  • i odnośnie tego, że nasz zapach przestaje być fajny dla kleszcza - ogólnie, zapach skóry ulega zmianie, ale o tym więcej za chwilę.
  • działa przeciwbakteryjnie w obrębie jamy ustnej, odświeża oddech, wspomaga wybielanie zębów
  • poprawia kondycję skóry.
  • świetnie wspomaga detoks organizmu - wymiata toksyny i metale ciężkie, którymi współczesny homo sapiens jest ostrzeliwany :)
  • działa osłonowo na wątrobę i trzustkę - stąd warto włączyć go do diety osób ze stłuszczeniem czy marskością wątroby.

Tyle teoria.

Co zauważyłam u siebie?
  • po pierwsze, stan mojej cery zaczął zmieniać się skokowo. Od czasów gimnazjum nie miałam problemów z niedoskonałościami, więc nagłe pojawienie się kilku na raz bardzo mnie zaskoczyło. I nie ma innych logicznych powodów, tylko czystek, li i jedynie. Przez prawie miesiąc skóra stopniowo się oczyszczała (i całe szczęście, że stopniowo - łatwiej poradzić sobie z procesem, który przebiega regularnie). Oczyszczała się, a od kilku tygodni... cisza. Skóra nie produkuje nic nawet w ramach tego czarującego przeżycia, jakim jest PMS, pory są zauważalnie oczyszczone, zwężone. Znika też problem błyszczenia się skóry, ale tutaj nie jestem pewna, czy to zasługa czystka,czy uważniej pielęgnacji. Tak czy inaczej, naprawdę oczyszcza :)
  • czystek zmienił też zapach skóry. Zauważam to, w miarę regularnie chodząc na siłownię. Nigdy nie miałam problemów z nadmierną potliwością, ale teraz pot przestał mieć jakikolwiek zapach.
  • działa wspomagająco na trawienie. W szerokim zakresie - wyregulował perystaltykę jelit, wypicie czystka po obfitym posiłku pozwala uniknąć uczucia ciężkości :)
  • naprawdę wspomaga higienę jamy ustnej. Po wypiciu czuję się tak, jakbym użyła płynu do płukania ust, daje się zaobserwować jego antyseptyczne działanie.
  • działanie na układ odpornościowy. Hm. Tutaj ciężko stwierdzić - naprawdę mało choruję. Zaobserwowałam, że mój organizm szybciej sobie radzi, kiedy coś się przypałęta. Teraz jest to kwestia 1-2 dni.
  • i ostatnie, działanie detoksykujące. Co prawda nie palę i prowadzę w miarę zdrowy tryb życia, ale w dzisiejszych czasach samo bycie cywilizowanym człowiekiem równa się ekspresji na metale ciężkie. Zauważyłam jedną, zasadniczą kwestię: śpię ponad godzinę mniej, niż jeszcze kilka miesięcy temu, a mimo to w ciągu dnia nie jestem zamulona. Także na plus :)


Znacie? Pijecie? Jeśli nie, bardzo polecam, szczególnie w okresie zimowo-wiosennym

J.

sobota, 2 stycznia 2016

ULUBIEŃCY 2015 ROKU: KOSMETYKI - zbiorcza recenzja


Witam w pięknym 2016 roku :) pogoda, mimo mrozu, jest wspaniała. Jestem wrażliwa na słońce lub jego brak, więc mam nadzieję, że cały rok będzie właśnie taki.

Pomyślałam, że w 2015 udało mi się trafić na kilka fajnych, skutecznych kosmetyków, które zasługują, żeby powiedzieć o nich parę słów. Po zebraniu wszystkich okazało się, że tych ulubieńców zebrało się więcej, niż "kilka". A zatem, przechodzę od razu do rzeczy.

KOSMETYKI

CIAŁO

Tu zasadniczo przetestowałam wiele opcji, ale tylko do kilku mam ochotę wracać z przyjemnością.



1. The Body Shop, EARLY-HARVEST RASPBERRY BODY BUTTER, przeznaczone do skóry suchej

2. The Body Shop, GLAZED APLLE BODY BUTTER, do wszystkich rodzajów skóry (z tego co się orientuję, jest to edycja limitowana).
Masła różni konsystencja - GLAZED APPLE to gęsty treściwy krem, a RASPBERRY jest jak masło, przez co jest odrobinę mniej wydajny. Co mnie zachwyciło, to ich fantastyczne zapachy - łudząco przypominają zapachy owoców, przez co mam ochotę je zjeść. Są intensywne, ale bardzo wyważone. Działanie, zwłaszcza zimą, dla mnie na piątkę z plusem. Wśród składników, na wysokich pozycjach możemy znaleźć masło shea, masło kakaowe, olej z nasion sezamu, olej z nasion soi - naprawdę bogate, treściwe składy. Masła świetnie sprawdzają się jako kremy do rąk (zwłaszcza dla ochrony przed mrozem - nigdy zimą nie miałam tak gładkich rąk), do zabezpieczania końcówek włosów, jako naprawdę bogaty, odżywczy krem pod oczy i oczywiście zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem - do całego ciała. Ze względu na bogaty skład nie odważyłabym się tylko użyć ich do całej twarzy. Ogólnie - używanie to czysta przyjemność. Efekty - jeszcze większa przyjemność.

3. Himalaya Herbals, Nourishing Skin Cream
Ten krem podpięłabym pod kategorię twarz/ciało, ponieważ często nakładam go jako grubą maskę na twarz, i tak kładę się spać. Nigdy mnie nie zapchał. Produkty Himalaya mają niskie ceny i, co jest ogronym plusem, są tworzone z naturalnych składników.
Krem po nałożeniu powoduje lekkie szczypanie skóry, przez co na początku obawiałam się podrażnień - ale później... może nie tyle "wchłania się", co skóra po prostu go spija. Nie natłuszcza, za to naprawdę intensywnie nawilża. Jest na tyle lekki, że można stosować go nawet pod podkład na dzień. Fajnie chroni przed wiatrem i łagodzi podrażnienia (a moją skórę podrażnia niemal wszystko!). W składzie znany z właściwości nawilżających aloes, antybakteryjny sandalin (który zgodnie z wierzeniami Indian pomaga leczyć skaleczenia i siniaki :)), i wąkrota, używana od starożytności w leczeniu trądu, tocznia, żylaków, egzemy, łuszczycy i wszelkiego rodzaju ran.
Polecam, polecam, polecam.

TWARZ

OLEJE/OLEJKI






1. Evree, Magic Rose, Olejek do twarzy i szyi.
Kupiłam go dwa miesiące temu, kiedy moja twarz znowu zaczęła szaleć, zaczerwieniona od podrażnień i łuszcząca się z niewiadomych przyczyn. Kupiony na chybił-trafił, okazał się strzałem w dziesiątkę. Używam go teraz codziennie przed snem, wspaniale regeneruje, wszystko goi się błyskawicznie, wyraźnie łągodzi zaczerwienienia i świetnie odżywia, a przy tym jest na tyle lekki, że nie powoduje zapchania. Zauważyłam też, że odkąd go używam, moja skóra się wyciszyła, mam dużo mniej podrażnień, przestała też się przetłuszczać (!); nie sądziłam, że którykolwiek kosmetyk tyle dokona.
Zimą u mnie lepiej sprawdza się w duecie. Na noc: 4 krople Magic Rose + odżywczy, łagodzący krem w dużej ilości i do rana wszystkie suche skórki znikają, budzimy się z ładniejszą buzią. Na dzień warto dodać kroplę do kremu.
Olejek ma piękny, różany zapach i jest bardzo wydajny - myślę, że spora w tym zasługa sposobu aplikacji. Pipeta pozwala precyzyjnie odmierzyć ilość produktu.

2. Olej z nasion malin.
Hit, który odkryłyśmy z mamą już jakiś czas temu i stale do niego wracamy. Chyba lepiej niż ten marki Etja sprawdzał się olej ze ZSK, ale wciąż daje radę :)
Tutaj mogę napisać opinię z dwóch punktów widzenia - moja skóra jest cienka, wrażliwa, przetłuszczająca się, ale zarazem sucha. Mama ma trochę mniejsze skłonności do podrażnień, ale jej skóra, z racji wieku, potrzebuje intensywnego odżywienia. Obie przetestowałyśmy wiele olejów i uważamy olej z nasion malin za najlepszy - nie zapycha, ale naprawdę wspaniale odżywia (według mamy bije na głowę wszystkie kremy przeciwzmarszczkowe), łagodzi podrażnienia i robi coś niesamowitego z kolorytem skóry - wyrównuje, sprawia że twarz wygląda bardzo zdrowo, tak promiennie. Można używać go jako krem na dzień, nakładany w rozsądnej ilości wchłania się do matu, a skóra, porządnie odżywiona, przestaje się przetłuszczać.

Jeżeli nie macie problemów z zapychaniem, warto wypróbować też olej arganowy, odpowiedniejszy do cery dojrzałej, normalnej i suchej i uwielbiany przez moją mamę ;). Gdyby się nie sprawdził, można zużyć go na włosy :)

3. Maski: Himalaya Herbals, Clarifying Mud Mask i Refreshing Fruit Mask.



Uwielbiam gorąco i nie zamienię na żadne inne. W ogóle marka Himalaya Herbals ma we mnie oddaną fankę :) Działanie masek jest podobne, z tym, że Refreshing Fruit Mask wg mnie jest odrobinę silniejsza. Po nałożeniu zawsze czuję dość intensywne podrażnienie i szczypanie (już znamienne dla kosmetyków tej marki), ale mimo wszystko maski mnie nie podrażniają. Przyspieszają gojenie się, nie powodują uczucia suchości, ograniczają produkcję sebum i, przede wszystkim, dosłownie wymiatają niedoskonałości i zaskórniki z twarzy. Z racji mojej wrażliwej skóry nie mogę używać peelingów (tak, nawet tych dla skóry wrażliwej -.-) i byłam pod wrażeniem tego, jak może oczyścić maseczka. W ramach oczyszczania skóry to coś wspaniałego, myślę, że bardzo dobra alternatywa dla cer trądzikowych.
Mała uwaga: Maja powiedziała, że ponieważ maski zawierają kwasy, są nieodpowiednie dla kobiet w ciąży i karmiących.

4. YVES ROCHER, HYDRA VEGETAL: tonik i krem.



Coś naprawdę super na zimę. Nigdy nie lubiłam toników - zawsze powodowały uczucie ściągnięcia, lub, jeszcze gorzej, "oblepienia" twarzy. Ten bardzo fajnie sprawdza się jako uzupełnienie demakijażu twarzy czy przed nałożeniem kremu rano. Normalizuje, oczyszcza, uspokaja skórę, lekko nawilża i ma piękny, świeży zapach. Niczego więcej nie wymagam :) także jestem bardzo zadowolona.
Jeśli chodzi o krem z tej serii, warto się nim zainteresować, jeśli nasza skóra sprawia wrażenie odwodnionej i zmęczonej. Bardzo ładnie się wchłania i raczej nie nadaje się jako krem ochronny na zimę, ale bardzo dobrze nawilża, więc po okresie tych trzaskających mrozów jak najbardziej do polecenia pod makijaż. Teraz stosuję na noc razem ze wspomnianym już Magic Rose i dla mnie jest to duet idealny.

Mam nadzieję, że uda Wam się znaleźć coś dla siebie :) zamierzałam napisać kilka słów na temat kolorówki, ale zrobiłby się post-tasiemiec, więc następnym razem.
Testowałyście coś z mojej listy? Macie jakieś ulubione kosmetyki, godne polecenia?

Dobrego 2016 roku ;)

Julka

środa, 2 grudnia 2015

Nie ma, że się nie da, czyli jak stać się szczęśliwszym człowiekiem?


... Czyli o tym, jak może zawstydzić nas zupełnie obca osoba.

Biegnąc na poranne zajęcia, często muszę przedostać się przez przejście podziemne. Pewnie wiecie, że znamienne dla takich miejsc jest pojawianie się ubogo ubranych osób, z wypisanymi na kartkach tekstami typu: Proszę o wsparcie / Zbieram na chleb / Jestem osobą bezdomną, zbieram na leczenie.
Może to znieczulica, a może większa świadomość, ale coraz rzadziej zatrzymuję się przy takich osobach. Naczytałam się o niewolnictwie w XXI wieku, mam też swoje zdanie na temat pasywności i osób, które anonsują się jakże fajnym tekstem: Zbieram na piwo. To zbieraj dalej, myślę, na piwo trzeba zarobić. I lecę na autobus.

Piękna Belgia, cała z czerwonej cegły


Kilka miesięcy temu, kiedy w takich porannych, szarych okolicznościach kierowałam się do przejścia podziemnego, zauważyłam jakiegoś starszego pana. Obraz smutny, ale standardowy: ubranie sfatygowane (ale nie brudne), wózek inwalidzki, zamiast nóg dwa kikuty. I karteczka: ZBIERAM NA PROTEZY. Ale to nie dlatego mnie zamurowało.
Zamurowało mnie, ponieważ tego właśnie dnia jechałam z poczuciem, że w moim życiu nie mam na nic wpływu i żadna ze mnie siła sprawcza. Że nie zmienię sytuacji na drodze i tych codziennych korków, że mam kiepskie perspektywy na podjęcie pracy - krótko mówiąc, kilka złych wydarzeń wywołało chandrę. I właśnie będąc w tym poczuciu bezradności zobaczyłam ubogiego człowieka, na wózku, bez nóg, za to z pogodną miną, karteczką... i pudełkiem podgrzybków na sprzedaż. Nie wiem, kiedy cokolwiek mnie tak poruszyło.
Widuję go teraz codziennie. Czasami ma jeszcze grzyby w pudełku, a czasem wszystkie są już sprzedane. Nie wiem, kim jest. Może cwaniakiem, który siedzi z podwiniętymi nogami udając inwalidę. Być może żeruje na naiwności takich jak ja. Nie mam pojęcia i, mówiąc całkiem szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi. Ten pan codziennie rano jest na posterunku. I mimo prawdopodobnie beznadziejnej sytuacji z dziarską miną prowadzi swój mały handel. Nie wiem, co sprzedaje teraz, w grudniu, bo jeżdżę później i widuję go z pustym pudełkiem, więc zdaje się, że biznes idzie nieźle. Kiedy życzy mu się miłego dnia, uśmiecha się i zawsze odpowiada życzliwie.

I wtedy, kiedy ja miałam chwilowe załamanie i poddałam się zwątpieniu, on trwał w swojej aktywnej postawie, cały czas gotowy, żeby zmieniać swoje życie. Może kiedyś uzbiera na te protezy? Trzymam za niego kciuki z całej siły. Jest dla mnie osobistym objawieniem i bohaterem na miarę wspaniałego, mądrego Tarrou z Dżumy, książki, która zmieniła moją percepcję świata. Mógłby zająć się niczym i biernie czekać. Zamiast tego, na swoim małym poletku i w miarę możliwości podejmuje trud, stara się być sprężyną swojego życia. CODZIENNIE. Mróz czy deszcz, życie nie zmieni się samo z siebie. Jest to dla mnie coś wspaniałego, uosobienie głównej myśli Dżumy:

Trzeba walczyć w taki czy inny sposób i nie padać na kolana.

Wiem, że tego rodzaju wpisy nie cieszą się popularnością ;) ale musiałam to wyrzucić z siebie. Czuję ogromną wdzięczność, że na mojej drodze postawiono tego pana, żeby mógł mnie zawstydzić i przypomnieć mi, że zawsze mogę, zawsze mam wpływ, i choćby się nie powiodło, warto walczyć, chociażby po to, żeby uciec od bierności. Bierności, która jest dla człowieka czymś nienaturalnym i fatalnym w skutkach.

I belgijskie miasto na wodzie, na poprawę humoru :)

No, wyrzuciłam z siebie :) i chyba w końcu zabiorę się za mniej rozkminkowy temat.
Też miewacie takie przemyślenia?
Pozdrawiam Was i trzymajcie się, 
J




środa, 14 października 2015

Polaki cebulaki? Ratuj się kto może

Sytuacja miała miejsce wczoraj. Stałam sobie, z przodu, w autobusie (takim dostosowanym do przewozu osób niepełnosprawnych). Na jednym z przystanków wysiadała starsza pani - ktoś, chyba córka, prowadziła ją pod rękę. Pani miała trudności z chodzeniem, więc nacisnęła przycisk, który informuje kierowcę, żeby opuścił próg. Kierowca po chwili opuścił... ale kilka sekund za późno. Pani zdążyła już wysiąść.

W tym momencie do akcji wkracza inna pani (nazwijmy ją roboczo Ola). 
- Przepraszam, poproszę mnie przepuścić, bo ja muszę kierowcy coś powiedzieć - powiedziała do mnie, więc przepuściłam ją. Przeszła do przodu i zmyła mu głowę. Wiecie, tak jakby na podstawie incydentu zarzucić komuś brak empatii, brak wychowania i bylejakość. Wszystko podniesionym głosem, ale na szczęście bez wulgaryzmów.

Kierowca nic. Zmilczał i jechał dalej.

Pani Ola, ja i jeszcze kilka osób wysiedliśmy na kolejnym przystanku. Przez chwilę wszyscy szliśmy blisko siebie, więc byłam świadkiem, jak mówi pozostałym pasażerom, że jak tak można, że to brak szacunku dla osób niedołężnych... wściekając się i purpurowiejąc coraz bardziej. Jestem niemal przekonana, że wspominała to jeszcze długo, wkurzała się i psuła sobie dzień.

Po co?

Może ten kierowca się zagapił, może ktoś z jego rodziny choruje i przez to nie spał całą noc, może jest przeziębiony i percepcja mu spada. Może cokolwiek innego.

Taka garść myśli nieuczesanych: dlaczego zawsze czujemy się w obowiązku wykrzyczeć/wytknąć komuś, że coś spieprzył? Serio pytam. Widzimy przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Ci biedni kierowcy autobusów na pewno codziennie słyszą, że zahamowali zbyt gwałtownie, jadą za wolno, za bardzo szarpią i w ogóle to straszne z nich cioty. Konia z rzędem temu, kto kiedyś zasłużenie pochwalił takiego kierowcę za to, że zatrzymuje się tak łagodnie, że nie trzeba się trzymać poręczy, że wyrabia się w czasie i oby więcej takich kierowców, proszę pana. Ja nigdy nie pochwaliłam. Czemu? Bo jakoś tak głupio.
Czemu jest nam głupio? Serio pytam. Czy ktoś ma jakiś pomysł, dlaczego tak lubimy karcić, zamiast nagradzać? Psycholog ze mnie żaden, ale wydaje mi się, że jeżeli tylko krytykujemy, maleje szansa na to, że ktoś się postara. Staranie się jest bez sensu, kiedy inni go nie dostrzegają.

Zrobię jedną rzecz dobrze, a druga mi nie wyjdzie - wytkną, że mi nie wyszło.
Nie starałem się i mi nie wyszło - wytkną, że mi nie wyszło. Same thing

Ogólnie staram się nie siać hejtu, którego jest pełno. Czy to w internecie (o, ale się pomalowała, przecież naturalne jest piękne zamienne z ale ma wstrętną cerę, nałożyłaby chociaż podkład czy coś, masakra), czy na ulicy (komentarze typu: jak leziesz, baranie! najlepiej zdusić w zarodku i wyrzucić z głowy). Nie opieprzam tych biednych kierowców - nie robi błędów tylko ten, kto nic nie robi. Trochę trudniej jest na studiach, gdzie marudzą niemal wszyscy. Na początku było jakoś tak głupio nie narzekać towarzysko z nimi i mówić im, że studia wcale nie są torturą, ale teraz już się tym nie przejmuję. A najtrudniej jest wśród najbliższych, których znamy świetnie i łatwo jest wytknąć im wady. 
Nie mówię, że upominanie kogoś jest złe - jasne, że nie! Ale co innego czepialstwo.

Mój plan minimum niemal zrealizowałam - staram się ze wszystkich sił nie być hejterem i krytykantem (nie mylić z krytykiem), ale widzę, że to nie wystarczy. Oprócz hamowania zła trzeba rozsiewać dobro. Czas na nowy challenge: 

CODZIENNIE RÓB DLA INNYCH COŚ DOBREGO.
Wyzywam siebie i Ciebie, kimkolwiek jesteś.
Jedną głupią rzecz.
Coś niepopularnego. Wyjdź ze swojej strefy komfortu.
Moje propozycje:

1) Daj pieniądze/kanapkę bezdomnemu, uśmiechnij się do niego szeroko, życząc mu dobrego dnia - uskrzydli Cię to na resztę dnia.
2) Jeżeli zazdrościsz komuś, że jest bardziej jakiś (otwarty, uśmiechnięty, przedsiębiorczy) niż Ty, dostrzeż jego zaletę i pochwal go - mi to bardzo pomaga w uwalnianiu się od kompleksów,
3) Podziękuj pani w sklepie za przemiłą obsługę - może uratujesz jej beznadziejny dzień?
4) Nie gap się jak wszyscy w miejscu publicznym, pomóż osobie, która potrzebuje pomocy,
5) Uśmiechnij się do kanara w komunikacji miejskiej - na pewno zbyt rzadko go to spotyka.
6) Zrób bliskiej osobie śniadanie do łóżka - sam/a wiesz, jakie to miłe.

Może to wszystko brzmi naiwnie, ale stosuję od kilku dni z powodzeniem. Za oknem deszcz, jutro zajęcia z najgorszego przedmiotu, a ja dawno nie byłam taka szczęśliwa. Coś się z nami, Polakami stało. Patrząc na naszą wspaniałą historię kiedyś musieliśmy być przedsiębiorczymi, zaradnymi ludźmi. Czuję się jakbym była z pokolenia tego się nie da, tamtego nie umiem, ależ ten kraj beznadziejny, zero możliwości. 

Więc, po pierwsze: codziennie coś dobrego dla innych. I last but not least: zawsze, ZAWSZE pamiętać o tym, że druga osoba to człowiek. Że za jej zachowaniem może stać milion przyczyn, od smutnych po tragiczne. Zatem:



Żartuję.
:)

Julka

Etykiety

mama pielęgnacja recenzje Macierzyństwo dziecko ciąża kobieta kosmetyki tata zdrowie inspiracje recenzja DIY rozwój styl życia czas dla siebie karmienie piersią życie domowe spa maseczka porady połóg rozwój osobisty wychowanie wyprawka biały jeleń evree garnier himalaya herbals jak dbać o siebie krem do rąk krem nawilżający kultura osobista lakier lovely make up makijaż masło do ciała maybelline motywacja opieka nad noworodkiem pielęgnacja dziecka poród porównanie powołanie pozytywne myślenie produktywność projekt denko przeziębienie rodzina szczęście szkoła rodzenia wdzięczność ziaja 123 perfect aa alantan dermoline alles mama anew avon bell biustonosze do karmienia borelioza bourjois cera mieszana cera wrażliwa cukinia czystek detoks drewniane klocki eos essence frida golden rose handmade hipp huśtawka imbir indyk inglot isana jak być szczęśliwym jak dbać o siebie w ciąży jak zrobić karuzelę jasnota biała joanna joanna reflex blond johnson's baby kallos karuzela dla dziecka karuzela nad łóżeczko katar katarek kobo korektor krem bb krem cc krem do twarzy książeczki lady speed stick lumpeks lupoline magic rose medycyna alternatywna medycyna naturalna metoda Karp'a mitex miłość nailart niedrożny kanalik łzowy nivea noworodek nowy rok nudności oczyszczanie okładka olej z nasion malin opaska diy opaska do włosów organic shop pachnąca wanna paznokcie peeling pharmaceris piaskowy lakier pierwszy trymestr podkład pomysły poranne mdłości postanowienia prezent DIY prezent dla dziecka prezenty przepis pudelek puzzle randka małżeńska ricotta roczek role rodziców rozjaśniacz rozjaśnianie włosów rozstępy roztwór hipertoniczny wody morskiej rozświetlacz rękodzieło second hand sephora snow dust sposób na więcej energii sylveco szmateks sól fizjologiczna the body shop tipi diy tonik torba do porodu urodziny wibo wkładki laktacyjne wkłądki laktacyjne węgiel yves rocher zadbaj o siebie zakupy zapchany kanalik łzowy zeszyt zioła ziołolecznictwo śnieżny pył żelatyna