Zaginęłam w akcji na jakiś czas... Sporo się działo (ale o tym może w którymś kolejnym poście) i nie miałam kompletnie głowy do pisania, ale już jestem i dziś przychodzę z nowym pomysłem na płatki oczyszczające DIY :)
Któregoś pięknego dnia trafiłam na YouTube na filmik o płatkach oczyszczających nos z zaskórników. Płatki przyciągnęły moją uwagę, bo miały niestandardowy kolor- czarny. Wszystko za sprawą węgla aktywowanego, czyli takiego jaki polecany jest przy np. różnych zatruciach pokarmowych. Węgiel ma właściwości wiążące różne paskudztwa jakie znajdują się w naszym organizmie i wygląda na to, że ktoś wpadł na całkiem niezły pomysł, żeby stosować go też na skórę i w ten sposób wykorzystać jego właściwości absorbujące. Już w trakcie oglądania w.w. filmiku zaświtał mi w głowie plan wypróbowania węgla na mojej buzi, a konkretnie w tych strefach, gdzie skóra najszybciej się zanieczyszcza, gdzie mam najwięcej zaskórników, czyli na nosie i brodzie.
![]() |
tak, to jestem ja ;) |
Pierwsze moje podejście do eksperymentu z węglem okazało się być kompletną klapą... Rozgniotłam trzy tabletki węgla aktywowanego i rozpuściłam je w bardzo niewielkiej ilości przegotowanej wody (może ok. łyżki stołowej), chodziło mi o uzyskanie konsystencji dość gęstej śmietany. Tak przygotowaną papkę nałożyłam na zaskórnikowe obszary mojej twarzy i zostawiłam ją w spokoju na jakieś 20 minut. Po upływie tego czasu, pełna nadziei, pognałam do łazienki zmyć czarną skorupkę, która powstała na mojej buzi... Niestety węgiel powłaził mi w pory skóry i w niektórych miejscach wyglądało to jeszcze gorzej niż przedtem, buzia usiana była widocznymi, czarnymi kropkami, których nie mogłam się tak łatwo pozbyć, na dodatek przez próby domycia pozostałości węglowej maseczki, mocno podrażniłam moją skórę...
Ponieważ nie widziałam efektu na jaki liczyłam, miałam zakończyć moją przygodę z tym czarnym szyderstwem, ale przemyślałam sprawę i ulepszyłam moją miksturę :) dzięki temu, efekty stały się widoczne, zadowalające, takie jakich oczekiwałam. Tym razem czubatą łyżeczkę żelatyny spożywczej rozpuściłam w łyżce stołowej gorącej wody, kiedy grudki zniknęły, dodałam pokruszone dwie tabletki węgla i taką jeszcze ciepłą (ale nie gorącą) papkę nałożyłam na problemowe miejsca. Poczekałam aż maseczka całkowicie zastygnie i delikatnie ją ściągnęłam. Taka mikstura myślę, że ma działanie bardzo podobne do plastrów, które mnie zainspirowały. Ponieważ maseczkę nakładałam jeszcze ciepłą, pory się bardziej otworzyły i wydaje mi się, że skóra była naprawdę całkiem nieźle oczyszczona, z resztą widać to było na wewnętrznej stronie oderwanych "plasterków", jak dużą ilość zaskórników udało im się wyciągnąć.
Na pewno jeszcze nie raz do tej metody wrócę, bo efekty są dla mnie bardzo zadowalające.
Macie jakieś swoje sprawdzone metody na zaskórniki?
Buziaki,
M.